Na stronie głównej Katalogu Opowiadań O Wampirach ukazały się wyniki konkursu! Zapraszam do zapoznania się z nimi, klikając na obrazek z wynikami:
poniedziałek, 29 czerwca 2015
sobota, 20 czerwca 2015
Konkurs
Rozpoczął się właśnie kolejny etap konkursy organizowanego przez nasz Katalog. W pasku bocznym w gadżecie Prace konkursowe znajdziecie linki do wszystkich opowiadań, oraz klikając na poszczególną pracę w archiwum bloga.
Tutaj także pozostawiam linki do ankiet:
A tu do ankiety, gdzie możecie pozostawiać swoje opinie:
Znajdź mnie, R.
Pędzę ulicami miasta, wyprzedzając
kolejne ślimaczące się pojazdy. Nie zważam na przytłumione przez pęd wiatru
trąbienia, czy obraźliwe krzyki tych, których zostawiam daleko w tyle. Naciskam
mocniej pedał gazu, tak żeby zdążyć na krzyżowaniu zanim światło zmieni się na
czerwone. W całym ciele czuję drżenie rozgrzanego silnika motoru. Jest piątek, godzina
szósta pięćdziesiąt trzy wieczorem i za siedem minut zaczynam zmianę.
Minutę później hamuję z piskiem opon na
niewielkim parkingu dla pracowników restauracji i otwieram nóżkę motocykla.
Zsiadam i ściągam z głowy swój nieco zakurzony, czerwony kask. Patrzę na
zegarek, wolno żując miętówkę. Nie spóźnię się. Oklaski dla najlepszego
żeńskiego kierowcy, faceci niech się schowają! Wypluwam wyżutą gumę na chodnik
z boku i kieruję się do wejścia na zaplecze. Zapada już wieczór, ale lampy
nadal nie są włączone. Czuję się przez to nieswojo. Po plecach przechodzi mi
szybki dreszcz. Wzdrygam się i zamykam za sobą drzwi.
W
środku od razu otacza mnie nieco nerwowa atmosfera renomowanej
restauracji w piątkowy wieczór. Z jednej strony dochodzi do mnie przytłumiony
ciężkimi drzwiami szum kuchni i głośno wydawane polecenia szefa kuchni
Mielickiego. Z drugiej słyszę ciche, zamszowe szuranie dwuskrzydłowych drzwi,
przez które to wchodzą, to znów wychodzą kelnerzy w eleganckich, czarnych
uniformach, tak wymuskanych, że mucha nie siada. Rozpinam swoją czarną,
motocyklową kurtkę z elastycznej skóry i wbijam się w swój służbowy strój.
Upinam włosy i zmywam czerwoną szminkę. I tak w niespełna dwie minuty z
rockowej i szalonej motocyklistki przemieniam się jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki w skromną, sztywną i przede wszystkim uprzejmą… kelnerkę. Wykonuję
kilka bokserskich ruchów i strzykam palcami. Klient nasz pan. Pamiętaj, klient
nasz pan.- szepczę jeszcze i popycham białe drzwi do kuchni.
W środku panuje pozorny chaos, jednak
przyzwyczaiłam się do tego zamętu i praktycznie nie zwracam już na niego
najmniejszej uwagi. Tak naprawdę ta kuchnia jest synonimem szwajcarskiego zegarka-
każdy wie co ma robić. Witam się ze wszystkimi szerokim uśmiecham i dostaję
trzy talerze na stolik numer osiem. I tak to mniej więcej wygląda przez pięć godzin
każdego dnia.
W końcu równo o północy zamykamy.
Nareszcie! Czuję się jak po maratonie. Z największym trudem ściągam z nóg
czarne szpilki i rozpuszczam włosy. Jestem cała spocona, a prawy policzek drga
mi niebezpieczne od ciągłego uśmiechania się mimo woli. W takich właśnie
chwilach najbardziej żałuję, że nie urodziłam się facetem. Faceci mają w życiu
łatwiej, to pewne.
- To co teraz robimy, Arena?- słyszę
gdzieś obok mnie.
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie
nazywał.- jęczę w odpowiedzi, masując sobie zbolałe stopy.- I nie wiem jak ty,
ale ja marzę jedynie o gorącej kąpieli i świętym spokoju.
Mój najlepszy kumpel z pracy, Bertrand,
dla przyjaciół Bert, popatrzył na mnie dziwnie.
- Rena, no weź, nie bądź taka! Kumplowi
odmówisz?
Przewracam teatralnie oczami i się
podnoszę.
- Dobra, ale tylko na jednego. A jutro
podwieziesz mnie po motocykl, stoi?
-Stoi. Walimy na chłodnego browara!
Nasz ulubiony pub jest o tej porze
niemal pusty. Sączymy powoli piwo, a Bert opowiada coraz gorsze dowcipy. W
pewnym momencie łapie się na tym, że w ogóle go nie słucham, tylko patrzę na
migające obrazki w ogromnym telewizorze w kącie sali. Właśnie lecą jakieś nocne
wiadomości. Spoglądam sennie na żółty pasek u dołu ekranu i nagle czuję, jak
wszystkie mięśnie spinają mi się, a włoski jeżą na karku. Mój przyjaciel pyta o
co chodzi, na co kiwam podbródkiem w stronę telewizora. Bert odwraca się i
zastyga w przerażeniu.
- O kurczaki, znowu?- jęczy ze strachem.
Krzyżujemy jednoznaczne spojrzenia.
Proszę barmana, żeby zrobił głośniej.
- Właśnie odkryto kolejne zwłoki. Tym
razem ofiarą padł młody mężczyzna. Na miejscu od trzech godzin znajduje się
policja, która bada okoliczności zgonu. Nieoficjalnie mówi się o kolejnym ataku
zorganizowanej grupy przestępczej, która działa na całym świecie od dwóch
miesięcy. Nie wiadomo, czy ataki się powtórzą, a jeśli tak, to gdzie dojdzie do
morderstwa i kto może być potencjalną ofiarą. Jedno jest pewne, dopóki zabójcy
nie zostaną złapani, nie ma na świecie takiego miejsca, w którym można czuć się
bezpieczne.
Przez chwilę w całym pubie jest cicho,
jak makiem zasiał. Reporterka skończyła mówić i barman ściszył telewizor. Bert
i ja wciąż patrzymy na ekran, na którym biega z tuzin policjantów i strażaków,
a jaskrawożółta taśma odgradza miejsce zbrodni.
- Gdzie tym razem?- szepczę w kufel
piwa.
- Daleko od nas. Floryda.- odpowiada
barman posępnym głosem.
Grobowa, gęsta cisza przytłacza mnie.
Mam dość.
- Bert, chyba czas wracać do domu…
Płacimy i wychodzimy. Żadne z nas się
nie odzywa. Rozmyślamy o kolejnym niewyjaśnionym, mrożącym krew w żyłach
morderstwie. Kolejnej ofierze, która nigdy nie miała wrogów. Była cicha i
spokojna. Miała rodzinę. Zwykłą pracę. Żyła tysiące kilometrów od poprzedniego
miejsca zbrodni. Z poprzednią ofiarą łączył ją jedynie sposób zabójstwa.
Zawiśnięcie parę metrów nad ziemią głową w dół. Miliony drobnych nacięć, z
których sączyła się kroplami krew, aż do końca. I choć żadne z nas nie mówi
tego na głos, oboje wiemy, że atak się powtórzy. Kwestią sporną jest tylko to,
gdzie do niego dojdzie i kiedy dokładnie.
Nie pamiętam, jak doszłam do domu. Po
prostu otwieram oczy i pierwsze co widzę to promienie słońca wdzierające się do
mojej sypialni przez mlecznobiała firankę. Siadam na łóżku i przecieram
załzawione oczy. Jest rano- stwierdzam po chwili. J u ż rano. Zerkam na elektroniczny
budzik stojący na szafce obok łóżka. Jego zielone, świecące cyferki układają
się w godzinę dziewiątą z minutami. Ziewam, przeczesuję ręką włosy i wstaję. Nie
ma co marnować dnia, skoro człowiek już się obudził. Swoje kroki od razu
kieruję w stronę kuchni, skąd roztacza się cudowna woń kakao. Kuszona
czekoladowym aromatem siadam na kuchennym stołku. Przy małym, kwadratowym
stoliku siedzi już Luiza- dziewczyna mojego starszego brata. Mieszka z moim
bratem i ze mną już od ponad pół roku. Na początku ciężko było mi zaakceptować kolejnego
„intruza”, ale z czasem przywykłam. I zobojętniałam. Witamy się porannymi
uśmiechami, które są upstrzone tłumionym ziewnięciem.
- Erna nie ma?- pytam ją, nalewając
sobie duży kubek kakao i biorąc patelnię z jajecznicą, którą planuję
skonsumować na trzy machy widelcem.
Luiza kręci tylko głową, co znaczy tyle,
że mój brat wybył, ale nikt tak naprawdę nie wie gdzie konkretnie. Ernest pracuje
w przynajmniej czterech miejscach na raz. Jest DJ-em w jednym z warszawskich klubów,
barmanem w innym i dorywczo modelem różnych reklam. Poza tym ma na koncie pełno
epizodów z roznoszeniem pizzy i tym podobnym. Cóż, trzeba było się jakoś złożyć
na rachunki. Ja jestem kelnerką, a Luiza studentką, pracującą na kasie w
spożywczym. Szału więc nie ma. Nie wypychamy poduszek dolarami. Oczywiście
Ernest i ja mogliśmy śmiało pójść na ustawione przez rodziców studia, ale oboje
stwierdzaliśmy, że to nie na nasze nerwy. I tak nigdy nie sprostamy wymaganiom
naszych rodzicieli, więc po co psuć sobie krew? Żadne z nas nie chciało mieszać
się w detektywistyczne i kryminalne zajęcia naszych rodziców i ich plany na
naszą przyszłość, jako ich następców w tej branży. Zwialiśmy więc kiedy tylko
przydarzyła się okazja. Ani ja, ani mój brat, nie rozmawialiśmy z rodzicami
przez prawie rok, od kiedy skończyłam liceum. Żyjemy tak sobie, z dala od
analiz działań przestępców i tworzenia ich obrazów psychologicznych. I jest nam
z tym dobrze.
Luiza włączyła mały, pogruchotany
telewizor na program pierwszy. Właśnie lecą wiadomości poranne. Wiedziałam, co
zobaczę. Byłam ciekawa, co się przez ten czas zmieniło w doniesieniach i do ilu
nowych informacji zdołali dostać się wścibscy dziennikarze. Z zapartym tchem
słuchamy całego reportażu dziennikarki, która stoi przed budynkiem, w którym
znaleziono ciało. Gorące słońce Florydy odbija się od oszklonych ścian. Te okna
nie przepuszczają najdrobniejszych promieni światła. Skrzętnie ukrywają
tajemnicę morderstwa. A jednak…
- Tak, to już potwierdzone- mówi
reporterka z dziennikarską werwą w głosie.- To kolejny atak seryjnych
morderców, nazywanych przez media Wisielcami. Niezidentyfikowana grupa
terroryzuje cały świat. To już trzydzieste drugie takie morderstwo w ciągu
niespełna dwóch miesięcy. W poszukiwanie sprawców jest zaangażowana policja i
służby specjalne z każdego zakątka świata. Dziś po południu prezydent Stanów
Zjednoczonych spotka się na specjalnych, zamkniętych obradach z przywódcami Niemiec,
Francji, Anglii oraz Rosji, na których zostaną podjęte odpowiednie kroki.
Na ekranie wyświetla się lista krajów, w
których doszło do ataków i liczba ofiar w każdym z nich.
Anglia: 5.
Rosja: 7.
Japonia: 3
Brazylia: 2
USA: 9
Australia: 2
RPA: 4
- Nie wygląda to ciekawie. Strach się
bać, no nie?- mówi Luiza wyłączając telewizor.
Zgadzam się z nią w stu procentach.
Przygryzam dolną wargę i siedzę tak w odrętwieniu przez dłuższą chwilę. Trzydzieści
dwa zabójstwa bez nakładających się motywów jednak z takim samym sposobem
działania. Przeprowadzone na skalę światową! Najbardziej zastanawiające jest
to, że musi to być grupa zorganizowana. Żaden, nawet najlepszy w swoim fachu,
zabójca nie byłby fizycznie w stanie dokonać tylu przestępstw w tak krótkim
czasie, nie zwracając na siebie uwagi. Poza tym mordercy nie zatrzymują się w
jednym miejscu i nie mordują hurtem dziewięciu osób. Oni wciąż wracają. Odbierają
życie po kolei, raz tu, raz tam. I najgorsze jest to, że nikt, dosłownie nikt!,
nie jest w stanie ich powstrzymać i zdemaskować.
- Ej, Rena, jajecznica ci wystygła.-
dobiega do mnie głos Luizy.
Otrząsam się z zamyślenia i szybko
kończę chłodnawe śniadanie. Dziewczyna mojego brata wstaje tymczasem i wychodzi
na wykład. Nie zobaczymy się pewnie aż do wieczora, kiedy wróci razem z
Ernestem, kiedy ten już da znak, że żyje. Kończę jeść i idę do łazienki wziąć
krótki prysznic. Gdy jestem ubrana i umalowana dzwonię po Berta i jedziemy po
mój motocykl. Wiem, że mój przyjaciel oglądał wiadomości i wie, że zbrodnia
jest potwierdzona, jednak nie poruszam tego tematu. Żartujemy i spędzamy
przyjemne przedpołudnie. Później każde idzie w swoją stronę, by za parę godzin
znów się spotkać na naszej zmianie.
Dzień mija mi szybko i nim się
spostrzegam, zapada już wieczór i muszę szykować się do pracy. Ani Luiza, ani
Ernest jeszcze nie wrócili, co wydaje mi się dziwnie. Nie mam jednak czasu,
żeby się o nich dłużej martwić. Są dorośli, mimo, że mój brat zachowuje się
jeszcze jak szczeniak. Wysyłam do niego wiadomość, żeby się odezwał i wychodzę
z domu. Równo za trzy siódma zsiadam z siodełka motocyklu i wypluwam gumę na
chodnik obok. Oto moja wersja rutyny. Ruszam w stronę wejścia dla personelu,
ale w połowie drogi zatrzymuję się. Czuję na plecach ostre, przenikające do
szpiku kości spojrzenie. Odwracam się szybko na pięcie i wpatruję się w ciemną
ulicę przed sobą. Latarnie nie świecą jeszcze, więc nic praktycznie nie widzę.
Mim to na ułamek sekundy dostrzegam granatowy zarys sylwetki, która poruszyła
się z lewej strony i znikła niczym duch. Przez chwilę stoję jeszcze w
zapadającym zmroku, nieco wybita z rutynowego rytmu i wpatruję się w punkt, w
którym zniknęła owa postać. Potem stwierdzam, że mi się przewidziało i że mam
minutę do zmiany. Muszę się pośpieszyć, albo dostanę niezłe lanie.
***
Praca wrze. Biegam w tę i z
powrotem. Raz z naręczem eleganckich potraw na wymuskanych talerzach, raz bez.
Nogi spuchły mi od tego maratonu i ledwie łapię oddech. Co jak co, ale żeby być
dobrą kelnerką i jakoś wyrabiać na zakrętach trzeba mieć niezłą kondycję.
- Rena, stolik numer osiem,
migiem!- krzyczy menager sali, Słowacki, i znika po drugiej stronie
dwuskrzydłowych, czarnych drzwi.
Wychodzę energicznym krokiem,
dzierżąc już w ręku notes i długopis. Uzbrojona w swój promienny, profesjonalny
uśmiech staję przed tak piękną kobietą, że kapcie spadają! Miała jasną, lekko
tylko opaloną skórę, jasne oczy, otoczone ramką czarnych rzęs i burzę
ciemnobrązowych włosów. Pełne usta, skrojone w kształt idealnego serca
umalowała różowym błyszczykiem. Oprócz tego była ubrana w zapewne szytą na
miarę szmaragdową suknię, która odsłaniała jej idealne obojczyki. Słowem,
chodzący photoshop! Ja w każdym razie takie laski widziałam jedynie na
zdjęciach do kolorowych pisemek.
-Dobry wieczór, proszę pani. Co
podać?- mówię, siląc się na spokój. Jej idealna uroda działa mi wybitnie na
nerwy.
- Tego wieczoru zdam się na
szefa kuchni.- odpowiada ta dźwięcznym głosem i uśmiecha się promieniście.
Takiej to dobrze, myślę, ma proste i białe zęby.
Proponuję jej jeszcze coś do
picia, jednak ona odmawia wina i prosi jedynie o szklankę wody. Odchodzę i po
chwili wracam z wodą w kieliszku i specjalnością szefa kuchni na ten dzień. Piękność
przez chwilę wygląda tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale
najwyraźniej się rozmyśla, bo tylko dziękuje, na co ja wyuczoną formułką
odpowiadam życzeniem jej udanego wieczoru.
Później idę obsłużyć kolejne
pięć stolików i na tym się kończy. Zamykamy i szpilki idą w odstawkę. Gdy
jestem już przebrana, zaczepiam figlarnie Berta.
- Widziałeś tę laskę w zielonej
kiecce?
- Nie, a bo co?- odpowiada ten,
zmieniając białą, sztywną koszulę kelnera na zwykły, szary T-shirt.
- Nie, nic. Tak sobie tylko
pomyślałam, że by ci się spodobała. Ty to gustujesz w takich dziewczynach z
rozkładówek.- ciągnę dalej, drocząc się z nim.
W odpowiedzi dostaję tylko kuksańca w bok.
Wychodzimy razem w noc, rozproszoną nikłym, żółtym światłem latarni. Nagle Bert
staje i spogląda na mnie dziwnie, by po chwili niezręcznego milczenia
wyszeptać:
- Ty będziesz zawsze na
pierwszym miejscu, Rena, choćby nie wiem jak ładne dziewczyny chodziły tutaj
jadać.- tym jednym zdaniem całkowicie wyprowadza mnie z równowagi. Nie wiem, co
mam zrobić. Co powiedzieć. Czuję się jedynie niezręcznie. I chyba to po mnie
widać, bo chłopak odsuwa się ode mnie z opadniętymi ramionami.
Żegnamy się dziwnie chłodno i
gdy siadam już na motocykl, Bert odwraca się jeszcze i krzyczy:
- Uważaj teraz na siebie, okey?
Kiwam głową, choć nie wiem do
końca, o co mu chodzi.
Dwa tygodnie później
„Zorganizowana
grypa przestępcza. Seryjni mordercy. Niebezpieczni psychopaci. Międzynarodowi TERRORYŚCI.
Kolejne bezkarne ataki. Do puli trzydziestu dwóch zamordowanych oficjalnie
dodano kolejne osiem. Świat stoi na krawędzi załamania społecznego. Ludzie na
całym świecie całymi dniami demonstrują na ulicach, domagając się podjęcia
kolejnych decyzji w sprawie zdemaskowania Wisielców. Jak dotąd nie podjęto
jednak dodatkowym działań. Policja, wojsko i służby specjalne wszystkich krajów
wciąż próbują okryć tożsamość przestępców, którzy teraz zyskali miano
terrorystów. Nic jednak nie wskazuje na to, aby byli choć o krok bliżej
odkrycia tajemnicy seryjnych morderców. Wygląda na to, że tak będzie wyglądał Armagedon.”
Składam gazetę i biorę porządny łyk
kawy. Jej gorzki smak w cudowny sposób przywraca mnie do świata żywych.
- Sie masz, siostra.- do kuchni wchodzi
świeżo ogolony Ernest. Spogląda na gazetę przede mną i szybkim ruchem wyrzuca
ją do kosza.- Po co czytasz takie rzeczy?
- Żeby wiedzieć, że wcale nie jest
lepiej i że równie dobrze ci psychopaci mogą cię dzisiaj zaatakować.-
odpowiadam w nieco nieprzyjemny sposób.
Dwa dni temu mój brat pokłócił się z
Luizą tak, że talerze latały po całym domu. Zerwali w nieco zbyt dramatyczny
sposób, a ja przez całe przedpołudnie musiałam sprzątać ten bajzel, który po
sobie zostawili. Ernest tymczasem wyniósł się z domu i nie wrócił tak długo, aż
Luiza spakowała swoje manatki i się wyprowadziła. Jestem więc na niego zła, za
to, że po pierwsze źle potraktował swoją byłą dziewczynę, wyzywając ją od
najgorszych i po drugie dlatego, że sama musiałam po nich sprzątać. Ma więc,
chłopak, szczęście, że się w ogóle do niego odzywam.
- Myślałby kto, że się gniewasz za
Luzię. I tak ledwie ją tolerowałaś!- prycha mój brat.- Chciałem ci tylko
powiedzieć, że wczoraj, gdy byłaś w pracy zadzwonił do mnie ojciec i spytał
się, czy nie pomoglibyśmy im z tą całą sprawą. Wiesz, przez tych popaprańców
cały wydział jest postawiony na równe nogi i przyda im się każda para rąk i
sprawny mózg.
Wybałuszam na niego oczy. Chyba się
przesłyszałam!
- Nie psuj mi humoru. Możliwe iż widzimy
się ostatni raz przed tym, aż jedno z nas padnie ofiarą Wisielców.- odpowiadam
ostro.
- Słuchaj, nie jest za wesoło. Kolejne
morderstwa. Przemyślałem to dobrze i nie wiem jak ty, ale ja im pomogę. Tu nie
chodzi o nasze sprawy rodzinne, choć
gdyby nie fakt, że jesteśmy ich dziećmi, nigdy by nie pozwolono włączyć
nas do śledztwa. Wiem jedno, moim zdaniem to nasz obowiązek im pomóc. Więc
lepiej to dobrze przemyśl, Rena. Mam teraz zmianę w Hot & Blue. Na razie.
Wytrzymuję jego twardy wzrok. Potem
Ernest odwraca się na pięcie i pół minuty później słyszę zamykane drzwi.
Dopijam kawę i włączam laptop. Sprawdzam pocztę i parę innych stron. Pomijam
jednak te z wiadomościami. Przez cały czas z całych sił próbuję nie myśleć o
słowach brata. Nie idzie mi najlepiej. Z jednej strony ostatnim miejscem na
świecie w jakim chce się znaleźć jest Centralne Laboratorium Kryminalistyczne
Policji, gdzie pracują moi rodzice, z którymi nie utrzymuję kontaktu od prawie
roku. Z drugiej jednak czuję chorą, policyjną ciekawość nowych faktów i
informacji, niedostępnych dla mediów. Ile więcej wiedzą moi rodzice? Na pewno
jest tego sporo. A jeśli chodzi o pomoc, to mogę spróbować. Małe są szanse na
to, że to ja zdemaskuję przestępców. Zawodowcy z całego świata próbują to
zrobić już od prawie trzech miesięcy. Kim ja jestem przy nich? Nic
nieznaczącym, głupim cywilem. Ale nie na długo…
Chwytam komórkę i wybieram numer mojego
ojca. Czekanie aż odbierze jest okropne. Po trzech sygnałach słyszę jego niepewny
głos:
- Rena..?
- Cześć. Pomogę wam. Będę za godzinę,
okey?- informuję sztywno.
- Okey.
Krótka wymiana zdań. I tyle. Dla nas
jednak to i tak dużo, po tylu miesiącach milczenia. Odkładam telefon i idę
przebrać się w jakieś przyzwoitsze ciuchy. Ogłaszam zjazd rodzinny. Główna
atrakcja: odgadnięcie kim są ci pieprzeni psychopaci, terroryzujący cały świat
od trzech miesięcy. Niezła frajda, prawda?
Niespełna godzinę później jestem na
miejscu. Zsiadam z motoru i ściągam kask. Biorę jeden głęboki oddech i szybkim
krokiem wchodzę do środka. Zaczepiam jakąś zabieganą kobietę, ubraną w
elegancki kombinezon i pytam, gdzie znajdę Seweryna Kołakowskiego- mojego
szanownego ojczulka. Zostaję skierowana do pokoju nr 25. Przed wejściem do
środka cała się spinam i poważnie rozważam opcję ucieczki. Tłumię jednak w
sobie wszelkie obawy i pukam. W odpowiedzi słyszę: „Proszę wejść”, więc
wchodzę.
W środku stoją cztery biurka, przy
których siedzą ludzie, pogrążeni we własnych myślach- analizach, domysłach.
Kryminolodzy.
- Miło się widzieć, Rena.- słyszę gdzieś
z boku. Odwracam głowę i widzę mojego ojca.
Mimo, iż jest nieco zestresowany i ma
rozbiegane spojrzenie, wiem że cieszy się na mój widok. Nie jestem pewna, czy
podzielam jego entuzjazm…
- Cześć, tato.- odpowiadam, siląc się na
uśmiech.- To co dla mnie masz?
Jest tego sporo. Krok po kroku zostaję
wtajemniczona w najmroczniejsze i najskrzętniej skrywane tajemnice śledztwa. Na
początek dostaję do przeglądnięcia akty zgonu i skróty sekcji zwłok. Wszystkie
dokumenty są niemal identyczne.
„Wolna
śmierć przez znaczną utratę krwi, zmianę ciśnienia w mózgu i złamanie trzeciego
o kręgu, w skutek powieszenia do góry nogami.”- czytam
w myślach.” Liczne, płytkie nacięcia na
całym obszarze ciała. Jedno głębokie nacięcie przy tętnicy żylnej. Ciało niemal
całkowicie pozbawione krwi. Większość tkanek obumarła jeszcze przed śmiercią
mózgu ofiary. Kości (oprócz trzeciego kręgu) w bardzo dobrym stanie. Organy
wewnętrzne w nienaruszonym stanie, za wyjątkiem przeciętej tętnicy szyjnej.”
-
Ofiary umierały powoli. Według tych z prosektorium, najpierw ślepły, ponieważ
następował nagły wylew krwi do mózgu. Później głuchły, z podobnej przyczyny.
Znaczna utrata krwi skutkowała osłabieniem organizmu i zaburzeniem pracy serca.
A gdy już wisiały sparaliżowanej od pasa w dół z uszkodzonym kręgiem pomału
zaczynały tracić czucie w kończynach, aż stawały się półświadomym workiem
kości. Takie są suche fakty.- odzywa się mój ojciec, patrząc na mnie zza
prostokątnych okularów w czarnych oprawkach.
Odkładam na bok białą teczkę z
dokumentami i wpatruję się w niego intensywnym wzrokiem. Wiem, że cokolwiek
teraz usłyszę, jest o wiele ciekawsze od aktów zgonów. Założyłam nogę na nogę i
kiwnęłam głową, aby kontynuował.
- Jednak na miejscu ani jednej z ponad
trzydziestu zbrodni nie znaleziono ani grama krwi. Cały płyn ofiar po prostu
jakby wyparował, rozpłynął się! Na ciele każdego zamordowanego widnieje
czterdzieści nacięć plus jedno dźgnięcie w szyję, a na podłodze, ba! na ciele
ofiary nie znajduje się ani jedna plamka. To jest niemal niedorzeczne! Ale nie
bardziej niż to. A to, jest niestety faktem. Ktoś wypompował ciała z krwi, a
zamiast tego podstawił to…
Na blat przede mną ląduje plik
fotografii. Są to zdjęcia z miejsc zbrodni, opatrzone odpowiednimi podpisami. Spoglądam
na blade, niemal niebieskie przezroczyste, ciała poznaczone sinymi pajęczynami
pustych żył. Taki obrazek śmierci przewija się przez kolejne osiem fotografii. Dziewiąta
ukazuje zbliżenie na ramiona jednej z ofiar, które są poznaczone milionami
krótkich zadrapać i rozcięć, z których musiała sączyć się kropelkami krew.
Napuchnięte rany już nigdy się nie zagoją. Odkładam zdjęcie na bok i spoglądam
na kolejny obraz, który przedstawia detal szyi, przekutej brutalnie, ale i z
chirurgiczną precyzją niemal na wylot. Kiwam głową ze zrozumieniem, ale wtedy
mój ojciec przekłada kolejne cztery zdjęcia i widzę właśnie to, o co od
początku mu chodziło.
- Właśnie dlatego cię tutaj zgarnąłem,
Rena. Od pieluchy ćwiczyliśmy z matką twój mózg pod kryptografię. Jesteś
geniuszem szyfrów, choć pewnie o tym nie wiesz. Masz niemal dziewiętnastoletni
staż, jeśli ty tego nie zrozumiesz, to nie wiem, kto może to rozgryźć…
Zaciskam mocniej wargi i biorę głęboki
wdech. Jak dotąd widziałam zdjęcia samych powieszonych, ale teraz zobaczyłam
całą przestrzeń, także pod nimi. Tam,
zaraz pod ofiarami, kręcącymi się bezradnie na sznurach stoją… zwykłe metalowe
wiadra. Przekładam kolejną fotografię i widzę zbliżenie. I kolejne. I kolejne.
Na każdym wiadrze widzę namalowane niebieską farbą cyfry. Na każdym inna
kombinacja : 4.5, 5.5, 5.2, 3.1, 1.1, 2.5
- Te wiadra były wypełnione zawsze tą
samą farbą. Ciekawe w tym jest to, że z każdym kolejnym morderstwem farby
przybywa. Nie mamy pojęcia, co stanie się, gdy wypełni całe wiadro… Zostawię
cię teraz z tym, mam nadzieję, że na coś wpadniesz. Ernest niedługo się zjawi.
Pomoże mi z psychologią tych popaprańców.
Rozkładam się szeroko na połówce
przydzielonego mi biurka w kącie pokoju i zaczynam kombinować. Układam
chronologiczne zdjęcia i zbliżenia na detale. Analizuję kategoriami. Nie szukam
jedynie cyfr. Może i zostałam zatrudniona jako kryptograf, ale nie chciałam
skupiać się jedynie na liczbach. W odkryciu, co znaczą malunki na wiadrach
muszę kierować się całokształtem. Tutaj wszystko się łączy w niesamowicie
skomplikowany, idealnie naoliwiony mechanizm, którym posługują się ci
przestępcy. Muszę być uważna…
- Nowa twarz Mózgowców, jak mniemam? –
rozlega się nade mną z nienacka.
Podnoszę głowę i wytrzeszczam oczy na
ciemnowłosą piękność. Tę piękność z
restauracji parę tygodni temu! Prostuję się, ale nie wiem, co powiedzieć.
Dziewczyna tymczasem wyciąga do mnie dłoń i uśmiecha się uprzejmie.
- Irina.- przedstawia się.- My się już
chyba kiedyś spotkałyśmy, prawda?
Chwila niezdecydowanego milczenia.
- Całkiem możliwe.- odpowiadam, kończąc
tym samym rozmowę.
Tydzień później
„Kolejne
ataki przewalają się nad naszymi głowami niczym fala żywych trupów. Nie ma
wątpliwości, co do tego, że terroryści, od tak, z dnia na dzień odsuną się w
cień. Oni nie zrezygnują. Morderstwa stały się więc rutyną dla całego świata, a
przywódcy najbardziej wpływowych krajów świata odmawiają wystąpień publicznych.
Cały czas prowadzone są śledztwa, jednak z tak niewielkim skutkiem iż niektórzy
demonstrujący na ulicach Waszyngtonu uważają, że rząd współpracuje z
terrorystami. Jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście za plecami społeczeństwa
został zawarty pokątny układ z Wisielcami, którzy zabijają wszystkich? Kobiety.
Dzieci. Mężczyzn. I czy można podjąć konkretne kroki, aby sprzeciwić się
takiemu scenariuszowi z najgorszych horrorów?”
- Mówiłem ci, żebyś tego nie czytała.-
mruczy Ernest znad stosu papierzysk.
Jako niedoszły psycholog kryminalny, mój
brat, ma masę roboty. Analizuje każdy ruch, każde podświadome nawet posuniecie
morderców. Porusza się niepewnymi ścieżkami ludzkiego umysłu, nie dziwię się,
że po tygodniu ciężkiej pracy ma dość. Ja również nie ma się najlepiej.
- Jako psycholog powinieneś wiedzieć, że
media wywierają znaczący wpływ na myślenie i działanie przestępców. Wikielce
musieliby całkiem odciąć się od świata, żeby nie natknąć się na wzmiankę o
sobie w gazecie, czy telewizji. Poza tym muszą słuchać radia, choćby z
ciekawości. Wiesz, chora ciekawość typu: „Jak mi poszło?” albo „Sprawdźmy, czy
znów zastraszyłem cały kontynent?”.- odpyskowuję, zawiązując swoje długie,
cienkie włosy, koloru „coś pod granat” w luźny kok na czubku głowy.
- Rena ma rację.- wcina się Irina, która
siedzi zaraz koło mojego brata.- Może szybciej wpadniesz na coś jeśli zestawisz
informacje z gazet z kolejnymi morderstwami?
Ernest przewraca wymownie oczami, ale
nic nie mówi. Irina posyła mi znaczący uśmieszek babskiego wsparcia. Jak się
okazało dziewczyna od jakiegoś czasu pracowała tutaj, jako asystentka, a ze
względu na obecną sytuację szybko została awansowana na swego rodzaju
„łącznika”, który kontaktuje się z innymi ośrodkami śledztwa. Bardzo wygodne.
Sama nie musi nad niczym główkować, ale wie wszystko.
- Jak ci idzie?- nie minęło nawet pięć minut, a ona znów się
odzywa.
Denerwuje mnie to, że nie może usiedzieć
spokojnie pół godziny bez przeszkadzania i gadania, jak nakręcona. Może i jest ładna
i powabna, ale mogłaby sobie zrobić przerwę, wyjść gdzieś na lunch i już nie
wracać. Naprawdę byłoby niezwykle miło z jej strony!
- Na razie wciąż próbuję rozszyfrować
wiadra. Wiem tyle, że namalowane cyfry i reszta miejsca zbrodni to coś zupełnie
innego. Dwie odrębne historie.-
wyjaśniam, siląc się na spokój.
Chwila błogiej ciszy i nagle wiem, że
stoi tuż nade mną. Wypuszczam ze świstem powietrze i próbuję wyglądać na jak
najmniej zirytowaną. Irina patrzy na mnie niewinnym wzrokiem i spogląda na
zdjęcia wiader. Robi z ust dziubek i mówi:
- Może to wcale nie jest aż tak
skomplikowane, jak ci się wydaje? Może oni właśnie próbują zamotać. Wiesz jak
to jest. Jeśli dasz geniuszowi z fizyki zadanie wymyślone przez Ensietina ten
zapisze trzy tablice i rozwiąże zadanie. Ale nieraz jest tak, że gdy temu
samemu człowiekowi dasz łatwe, szkolne zadanie, ten rozłoży ręce i powie, że to
niewykonalne…
Patrzę na nią ukosem. Irina obdarza mnie
kolejnym perfekcyjnym uśmiechem i odwraca się do Ernesta.
- Nest, chodźmy na przerwę. Przyda ci
się.
Na te słowa mój brat od razu zrywa się
na równe nogi, jakby tylko czekał aż dziewczyna zaproponuje chwilę odpoczynku. Wychodzą
razem pogrążeni w ożywionej rozmowie. Marszczę brwi i pochylam się nad swoim
ciągiem cyfr, który przez tydzień zdążył wydłużyć się o połowę. Kolejne sześć
morderstw zapisane szyfrem, którego znaczenie mam dopiero odkryć: 1.2,3.2,2.4,4.5,3.1,4.1. Przerzucam
długopis między palcami, zastanawiając się nad słowami Iriny: Może to wcale nie jest aż tak skomplikowane,
jak ci się wydaje? A jeśli to prawda? Może rzeczywiście rozwiązanie jest
tak oczywiste, że aż niedostrzegalne? Mówi się przecież, że zawsze najciemniej
jest pod latarnią. Muszę to w końcu zrozumieć!
Parę godzin później wracam do domu.
Ledwie widzę na oczy, a głowa pęka mi na pół. Dlatego właśnie parę dni temu
zrezygnowałam z motoru na rzecz metra. Wychodzę z podziemia i idę wolnym,
sennym krokiem w stronę kamienicy, w której mieszkam z bratem. Za godzinę
zaczynam zmianę w restauracji. Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki.
Normalnie wypiłabym mocną czarną kawę i po sprawie, ale po czterech kubkach
kofeiny, jakie sobie już dzisiaj zafundowałam, nie jestem pewna, czy mój
organizm wytrzyma kolejną dawkę. Muszę więc iść do pracy na trzeźwo. Zanim
jeszcze wchodzę do klatki schodowej, wyciągam klucze. Stary nawyk. Jęcząc,
wchodzę po schodach na trzecie piętro. Nigdzie nie pali się światło.
Staję w półmroku przed drzwiami swojego
mieszkania. Robię krok na przód i niespodziewanie napotykam przeszkodę. Potykam
się. Podpieram się ściany, żeby nie upaść. Jestem tak zaskoczona, że wraca mi
nieco przytomność. Prostuję się i macam po ścianie w poszukiwaniu włącznika
lampy. Naciskam go, ale nic się nie dzieje. Pewnie wywaliło bezpieczniki-
myślę. Wracam pod wejście do domu i wyciągam komórkę. Mętny, niebieskawy blask
latarki ukazuje obraz, który ścina mi krew w żyłach.
- Cholera, Luiza!- krzyczę zduszonym
głosem.
***
Parę dni później
Zerkam ukradkiem na Ernesta. Mój brat
wciąż wygląda jak widmo samego siebie. Wciąż nie może się pozbierać. Nie może
zrozumieć, co się tak właściwe stało. I dlatego akurat ona. Mimo, iż zerwał z
Luizą, wciąż coś do niej czuł. A teraz ona nie żyje. Została zamordowana pod
naszymi drzwiami. Nie znaleziono sprawcy, wiadomo jednak, że nie byli to
Wisielcy. Ta zbrodnia też nie była zupełnie prosta. Luiza odniosła wiele ran
postrzałowych. Najpierw w nogi. Później w brzuch i ramiona. Kule minęły serce i
głowę, jakby morderca nie chciał zadać ostatecznego ciosu. Pozwolił się jej
spokojnie i boleśnie wykrwawić. Odszedł, gdy dziewczyna jeszcze żyła. Gdy ją
znalazłam, według lekarzy z prosektorium, którzy przeprowadzili sekcję zwłok,
była martwa od trzech godzin. Bez trzy godziny nikt nie zauważył zwłok na
klatce schodowej… Wcześniej nikt nie słyszał strzałów… Jakby tego było mało,
kule od których zmarła Luiza, były bardzo dziwnymi, niespotykanymi dotąd
pociskami. Na zdjęciach przypominały one
grube, mocno zaostrzone szpilki o chropowatych bokach. Rozrywały skórę i
wbijały się dwa razy głębiej niż normalne kule. I jeszcze ten napis. Ostatnia
wiadomość umierającej. Wiadomość skierowana do mnie, jestem tego pewna. Gdy
umierała, Luiza zdołała jeszcze własną krwią wypisać na podłodze obok siebie
imię. Bert. Bertrand- mój przyjaciel…
Policja wciąż go szuka, jednak on jakby
zapadł się pod ziemię. Nigdzie go nie ma. Nie odbiera moich telefonów. Czuję
się po prostu źle. Najwyraźniej byłam okłamywana i to w dodatku przez najlepszego
przyjaciela! A myślałam, że dobrze go znam…
Biorę głęboki wdech, wstaję i biorę
kurtkę. Nie, dłużej tak nie mogę! Wychodzę szybkim krokiem, nie zważając na
pytania Iriny. W głowie mam całkowity zamęt. Myślę tylko o liczbach, o
zakrwawionej, białej twarzy Luizy i o imieniu Berta wypisanym jej krwią na
progu mojego mieszkania. Wzięłam wolne w pracy. Nie mogę już znieść widoku
restauracji. Nie radzę sobie z tym wszystkim! Chcę krzyczeć. Chcę kopać. Chcę
płakać… Ale zamiast tego idę do pierwszego lepszego pubu. Idę się porządnie
upić!
Chwilę potem siedzę przy barze z wódką z
sokiem ananasowym i wpatruję się tępo w przestrzeń przede mną. Odrzucam od
siebie wszystkie myśli. Pragnę choć przez chwilę mieć pustą głowę. Po prostu
nie pamiętać o ostatnich tygodniach. Miesiącach. O ostatnim roku…
- W alkoholu nie można znaleźć
rozwiązania. Ale prawdą jest, że czasami można odsunąć od siebie wszystkie
wyjścia z obecnych popapranych spraw, więc to też jest dobra rzecz.
Nawet nie zauważyłam kiedy przysiadł się
do mnie ten mężczyzna w kraciastej koszuli i poprzecieranych jeansach.
Popatrzył na mnie dziwnie i uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie ważne czy alkohol pomoże, czy nie.
Na razie nie jest gorzej niż było i to mi wystarcza.- odpowiadam i biorę duży
łyk. Od razu się krzywię, na co facet śmieje się gorzko, wykonuje ku mnie toast i także przechyla swoją
szklankę.
- Wiesz co, Rena. Nie uciekniesz od
tego. Ale pilnuj się teraz, kochanie. Możesz to jeszcze rozegrać na własnych
warunkach. Tylko uważaj na tyły…- to mówiąc mężczyzna wstaje i nim zdążę
zaprotestować, wychodzi z pubu.
Odwracam się znów do swojej szklanki i
kończę drinka, a gardło pali mi żywy ogień. Skąd on znał moje imię? Co mam
rozegrać? I dlaczego mam się pilnować? I wtedy przypominam sobie słowa Berta: Uważaj teraz na siebie, okey? Wiem, że
coś się kroi i zaczynam się bać. Płacę za drinka i już mam wychodzić, gdy moje
spojrzenie pada na pustką szklankę obok mnie. Na jej dnie błyszczy
ciemnoczerwony niedopity płyn. Podnoszę ją do góry, a ręka drży niebezpiecznie,
gdy dociera do mnie, że to… krew! Na
blacie, tam gdzie stała szklanka, leży mały świstek papieru. Chwytam go w palce
i czytam zachłannie:
Sherlock
czai się wśród szyfrów.
Wiem jedno, to jest podpowiedź dla mnie…
Wracam do domu i zamykam drzwi na
wszystkie spusty. Ernesta jeszcze nie ma. Zegar pokazuje godzinę w pół do ósmej
wieczorem. Ściągam z nóg buty i rzucam gdzieś w bok kurtkę. Jestem zmęczona.
Tylko zmęczona… Kładę się w ubraniu na swoim łóżku i zasypiam.
Nagle budzi mnie donośny, wibrujący
dźwięk mojej komórki. Brutalnie wyrwana ze snu przez chwilę nie wiem zupełnie
gdzie jestem. Potem wstaję i szukam telefonu, kierując się dzwonkiem. Znajduję
ją w kieszeni kurtki. Dzwoni mama… jakiś czas waham się czy odebrać, czy nie,
po czym odrzucam połączenie. Nie mam ochoty z nią rozmawiać. Prawdę mówiąc, to
z nią, a nie z tatą, pokłóciłam się pod koniec liceum, gdy miałam wybrać
przyszłą drogę. Tata tylko poparł mamę, ale nie naciskał i nie narzucał mi
kariery. Dlatego byłam w stanie z nim rozmawiać. Ale z mamą nie. Spoglądam na
wyświetlacz komórki. Mam osiem nieodebranych połączeń od mamy i trzy
wiadomości. Niechętnie wyświetlam pierwszą z nich:
Rena,
koniecznie musimy porozmawiać.
Zaciskam wargi i usuwam wiadomość.
Otwieram kolejny tekst:
Dziecko,
odzwoń natychmiast. To bardzo ważne!
Prycham zirytowana i czytam ostatniego
sms-a:
Przemyśl
dobrze co robisz. Czas ucieka, a ty stroisz fochy, jak obrażona dziewczynka.
Tak nie można! Jesteś już dorosła, więc jeśli ci, do cholery, życie miłe, to
oddzwonisz i porozmawiasz ze mną, jak człowiek z człowiekiem.
Jej słowa złości nie robią na mnie
najmniejszego wrażenia. Odkładam komórkę i wracam do sypialni.
Rano budzę się wypoczęta i pełna
energii. Pierwszy raz od wielu dni jestem dobrej myśli. Zamierzam spędzić miły
dzień w domu, oglądając filmy na DVD i nie przejmując się śledztwem ani niczym,
co się z nim wiąże. Jednym słowem robię sobie zasłużony urlop na czas
nieokreślony. Ernesta nie ma w domu. Nie jestem pewna, czy w ogóle tutaj
nocował, czy po prostu minęliśmy się w trybie dnia. Jem więc sama śniadanie w
piżamie. Gdy zmywam naczynia niespodziewanie rozlega się dzwonek do drzwi.
Wycieram ręce i idę otworzyć.
Poczta.
- Dzień dobry. Pani Rena Kołakowska?-
pyta listonosz, trzymając w ręce podkładkę i długopis.
Odpowiadam, że tak, to ja.
- Polecony, dla pani. Proszę podpisać
tutaj.
Podpisuję i dostaję do ręki prostokątną
paczuszkę. Żegnam się z listonoszem i zamykam drzwi. Dziwne, nie spodziewałam
się nic dostać. Wracam do kuchni. Siadam przy stole i przez chwilę obracam w
rękach prostokątną rzecz. Na papierze nie widnieje jednak adres nadawcy.
Ciekawe od kogo… Rozrywam papier i spoglądam na tytuł książki:
Znam
tę powieść. To jedna z części przygód najsławniejszego detektywa wszechczasów
Sherlocka Holmesa! Biorę do reki książkę i otwieram ją na stronie tytułowej.
Spomiędzy stron wypada mała karteczka, która wirując, zatacza krąg i upada na
podłogę koło moich bosych stóp. Podnoszę ją i czytam:
Zawsze
twardo stąpaliśmy po ziemi i niech tak zostanie. W naszej rzeczywistości nie ma
miejsca na żadne duchy. - Arthur Conan
Doyle.
Dopiero teraz, czytając te słowa, przypominam sobie
moją krótką rozmowę z facetem z pubu. Przed oczami widzę tamtą karteczkę pod
szklanką krwi: Sherlock
czai się wśród szyfrów. Po karku przebiega mi zimny
dreszcz, gdy zaczynam rozumieć, że zostałam wciągnięta w grę. Nie wiem tylko,
kto chce się ze mną bawić w chowanego. Wisielcy, czy zabójca Luizy? Biorę
głęboki wdech i wstaję. Muszę wrócić do śledztwa. Muszę to rozwiązać na
własnych zasadach, tak jak radził facet od wskazówki. Byle szybko…
Nagle, gdzieś w głębi domu rozlega się
ostry dźwięk tłuczonego szkła. Głośny odgłos upadku czegoś ciężkiego i cisza.
Zamieram w bezruchu i nasłuchuję. Nic, zupełna cisza, jak makiem zasiał.
Pustka. Słyszę jedynie swój nierówny oddech i bicie serca. Co się stało? Mam
złe przeczucia. Szybkim ruchem zgarniam z kuchennego stołu największy nóż.
Pomału, krok za krokiem skradam się po całym domu, jednak niczego nie znajduję
ani w pokoju Ernesta, ani w łazience, czy salonie. Staję na progu mojej
sypialni i wchodzę z lękiem do środka.
Przez rozbite okno, do pokoju wdziera
się lodowaty wiatr. Wodzę oczami po całym pomieszczeniu. Zauważam, że na moim
łóżku coś leży. Podchodzę bliżej i rozpoznaję starą, harcerską szarfę pełną
odznak. Nie mam pojęcia skąd tu się wzięła, byłam pewna, że leży schowana
głęboko w szafce. Włamywacz nie mógł wiedzieć, gdzie jest. Po prostu nie
mógł..! Prostuję się pomału i bezwiednie spoglądam na jasną ścianę. Otwieram
szeroko oczy z przerażenia, gdy dostrzegam to.
Tuż nad łóżkiem widnieje kolejny napis. Nogi uginają mi się pod moim
własnym ciężarem, a nóż upada z brzękiem na podłogę. O, Boże!
Znajdź
mnie, R.
4.5,2.4,1.5,1.2,2.4,1.5
To brzmiało jak jawne wyzwanie
na pojedynek szyfrów. Kolejny ciąg liczb i słowa pełne ironii, które szydziły
ze mnie. Rubinowy napis raził mnie w oczy, a strugi jeszcze świeżej krwi,
sączące się leniwie po ścianie, przywoływały na myśl obślizgłe, jadowite węże. Gdy
w nieprzeniknionej, pełnej napięcia ciszy rozbrzmiał dzwonek telefonu, niemal
zeszłam na zawał. Wzięłam w drżące dłonie komórkę. To znów moja mama. Tym razem
odbieram…
- Halo?- mówię słabym głosem.
- Rena, skup się dziecko. Nie
mam dużo czasu. Słuchaj, wiem, że jesteś blisko rozwiązania szyfru. Tak,
jesteś. Rozwiążesz go za jakieś piętnaście minut. – moja mama mówiła pewnym,
donośnym głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Idealny negocjator.- Tylko ty
zdołasz zatrzymać kolejne morderstwa. Dlatego, gdy tylko dowiesz się kto jest
zabójcą, zadzwonisz do Ernesta, rozumiesz?
- Dowiem się kto był zabójcą
Luizy?- pytam się, próbując jakoś poukładać sobie w głowie słowa mamy.
- Nie.- brzmi odpowiedź.-
Dowiesz się, kto zabijał przez ostatnie miesiące i kto chce się z tobą
skontaktować.
- Ale..- próbuję znowu, a w
głowie mam totalny chaos.
- Rena, jest tylko j e d e n
zabójca. A Ernest z nim jest. Nie mów nic ojcu, on nie powinien się w to
mieszać. Wiem, że dasz radę i… Kocham cię. – to było ostatnie, co od niej
usłyszałam. Rozłączyła się.
Ze zdenerwowania zaczęłam wyłamywać sobie
palce. Trzeba poukładać sobie parę faktów. Chwyciłam kawałek papieru i
długopis. Mama stwierdziła, że rozwiąże zagadkę w piętnaście minut. Podbijam
stawkę do dwunastu. Dobrze, co wiem. Jest jeden zabójca, nie ma Wisielców. Nie
do końca pojmuję, jak ktoś dał radę przez te miesiące zabić ponad czterdzieści
ludzi i nie wpaść, ale załóżmy, że mu się udało. Jest więc tylko jedna osoba. A
moja mama najwyraźniej wie, kim ta osoba jest. Ponad to sprawcę zna też Ernest,
który nie pokazał się w domu od prawie dwóch dni- teraz wiem to na pewno. Nie
wydał jej, co jest nie tyle podejrzane, co po prostu daje do myślenia. Możliwe,
że mój brat został porwany. Następnym faktem jest to, że facet z pubu także wie
kim jest morderca, ponieważ to od niego otrzymałam podpowiedź o Sherlocku. Koło
zamyka się przy książce, którą dostałam dzisiaj rano i przy napisie na ścianie
oraz liczbach. Liczby! Tylko o nich nie
wiem nic nowego. Myśl, Rena. Proszę cię, myśl jak raz! I wtedy doznaję
olśnienia.
Wyciągnęłam z kieszeni spodni
złożoną kartkę, na której wypisane miałam wszystkie dotychczasowe cyfry.
Przepisałam je jeszcze raz na czystą kartkę i pogrupowałam seriami. Za każdym
razem po sześć chronologicznie morderstwami od tych najwcześniejszych. Zaśmiałam
się gorzko sama do siebie. Dziecinada! Bawiłam się w te szyfry w harcerstwie
gdy miałam jedenaście lat!
4.5,
5.5, 5.2, 3.1, 1.1, 2.5
1.2,
3.2, 2.4, 4.5, 3.1 ,4.1.
4.5,
2.4, 1.5, 1.2, 2.4, 1.5
Zwyczajny szyfr tabliczki
mnożenia!* Niewiarygodne, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, żeby po prostu
pomnożyć dwie cyfry z każdego zabójstwa i wstawić do tabliczki! Czym prędzej
biorę drugą kartkę i w minutę mam odszyfrowaną wiadomość.
Szukaj
blisko siebie.
To właśnie chciał przekazać mi
zabójca. Że jest tuż obok. Na wyciągniecie ręki… Wybieram numer mamy, żeby
powiedzieć jej, że rozwiązałam szyfr. Jednak ona nie odbiera. Dzwonię raz.
Potem drugi. Na próżno. Wtedy przypominam sobie, że kazała mi, gdy tylko
rozwiążę cyfry, skontaktować się z Ernestem. Dzwonię więc na jego komórkę. Po
dwóch sygnałach po drugiej stronie odzywa się głos. Nie należy on jednak do
mojego brata:
- Rena. Nareszcie… Może do nas
wpadniesz?
Z twarzy odpływa mi krew, gdy
rozpoznaję jego właścicielkę.
***
Irina stoi pewnie na środku sali
restauracji, w której pracowałam. Ktoś pozbył się stołów. Teraz ta pusta
przestrzeń ma w sobie coś ze sceny w teatrze. Może właśnie taki był zamysł?
Podchodzę bliżej, siląc się na spokój. Muszę być opanowana, nieważne co ma się
wydarzyć.
- Już myślałam, że nie
przyjdziesz. Wy, ludzie, okropnie się ślimaczycie!- prycha dziewczyna,
krzyżując ramiona na piersiach.
- Czego chcesz?- mówię oschle.
W odpowiedzi Irina w
błyskawicznym tempie niszczy dzielącą nas przestrzeń i czuję jedynie parzący,
ostry, jak brzytwa ból miażdżonej tętnicy na szyi. Dopiero po chwili dociera do
mnie, że dziewczyna wysysa ze mnie krew! Zaczynam się wierzgać i wić, ale ona
trzyma mnie w żelaznym uścisku swych rąk. Jest silniejsza niż mógłby być
jakikolwiek człowiek… A ona pije i pije. Opadam pomału z sił i dopiero gdy
jestem na skraju omdlenia, Irina odsuwa się ode mnie. Jak przez mgłę widzę jej
zakrwawione usta i długie, śnieżnobiałe kły. Nim tracę przytomność, przez myśl
przebiega mi spanikowana myśl: Wampir!
Gdy się budzę, czuję tak
potworny ból głowy, jakby czaszka pękała mi na dwoję. Siadam z trudem, walcząc
z mdłościami i zawrotami głowy. Wiem, że straciłam dużo krwi. A ona wciąż tu
jest. Spogląda na mnie niemal z rozbawianiem. Wygląda groźnie. Wygląda dziko. W
niczym nie przypomina już irytującej, gadatliwej dziewczyny. Podchodzi i
podnosi mnie na nogi za skraj koszulki.
- Dobra, a teraz tak na
poważnie. Zagrałam z tobą w kalambury i sprawdziłaś się w tym. Pomożesz mi więc
przy czymś trudniejszym.
Irina puszcza mnie i wyciąga
dłoń, w której trzyma niewielkie, pozłacane pudełeczko z trzema rzędami walców
szyfru. Wyglądało na bardzo stare i skrywające ogromną tajemnicę.
- Złamiesz dla mnie ten szyfr.
Nie ważne, ile ci to zajmie. Jak dla mnie, możesz nad tym pracować do końca
życia, ale masz to rozpracować.
- Nie sądzę, żebym podjęła się
czegoś takiego.- rzężę niezbyt wyraźnie.
Na moje słowa Irina uśmiecha się i
klaszcze raz w dłonie. Na ten znak w drzwiach restauracji pojawia się mój brat.
Ernest podchodzi do nas dziwnie płytkim krokiem. W jego oczach dostrzegam pustkę.
Coś tu z pewnością nie gra.
- Wiedziałam, że to powiesz. Dlatego
zabrałam sobie twojego uroczego braciszka, jako maskotkę, która zrobi dla mnie
wszystko. Nawet zabije. Biedna Luiza, musiała cierpieć…
Gdy dociera do mnie sens jej słów, mam
wrażenie, że śpię. Mam wrażenie, że to koszmar, z którego niedługo się obudzę.
- Tak więc zasady są proste.- konturuje
Irina jakby nigdy nic.- Albo mi pomożesz, albo ślicznego Ernesta spotka coś
naprawdę paskudnego. Dajmy na to mały wypadek samochodowy…- to mówiąc
dziewczyna figlarnie bawi się włosami. W jej oczach dostrzegam samego diabła.
Rozglądam się dookoła. Nie mam gdzie
uciec, nie mam czym się bronić. Jestem zgubiona. Jeśli się nie zgodzę
najprawdopodobniej mój brat umrze, a później także ja. Ale jeśli pomogę Irinie,
czymkolwiek ona jest, może zdołam nas uratować. Przełykam głośno ślinę, na co
dziewczyna uśmiecha się arogancko.
- Decyzje, decyzje... I tak nie masz
wyboru, Reno.- szepcze, a na jej zębach dostrzegam czerwień mojej krwi.
Przełykam głośno ślinę.
- Zgoda, złamię ten szyfr.- mówię,
zaciskając usta.
Oczy dziewczyny błyszczą triumfem, kiedy
podaje mi małe, podłużne pudełeczko.
- Nie będę ci więc przeszkadzać. Ale
chłopaka sobie zatrzymam, tak dla pewności…
Odwraca się do mnie plecami, chcąc
zapewnie odejść, gdy wtem całą restauracją porusza gwałtowny wstrząs. Upadam na
kolana, ale nie puszczam pudełeczka. Słyszę dziki wrzask Iriny i krótki świst,
który nagle milknie. Podnoszę głowę do góry, a moje oczy padają na leżącą na
ziemi Irinę, która wije się i wierzga w agonii. Zrywam się na nogi i patrzę z
góry, jak wywraca wściekle oczami i ryje paznokciami w swoim zakrwawionym
brzuchu. Jej całe ciało naszpikowane jest wieloma, palącymi się niebieskim
ogniem palikami. Obserwuje jak konwulsje pomału ustają, a gdy dziewczyna
zupełnie nieruchomieje z jej ust zaczyna wypływać zielona piana. Chwilę później
słyszę suchy, chropowaty dźwięk, a całe jej ciało przybiera szarawy odcień.
- Rena, nic ci się nie stało?- w moją
stronę biegnie… Bert.
W pierwszej chwili go nie poznaję,
jednak gdy do mnie podbiega, rozpoznaję jego jasne oczy. Takie oczy ma tylko
on. Bert ubrany jest w czarne, skórzane spodnie i białą, nieco przybrudzoną
koszulkę. Ma lekki zarost i kolczyk w uchu. To nie może być mój spokojny,
przyjacielski i optymistyczny przyjaciel, ale… wygląda na to, że to jednak on.
- Nic mi nie jest. Bert..?- posyłam mu
spojrzenie żądające wyjaśnień.- Mów, co jest grane?
Ten bierze głęboki wdech i masuje sobie
skronie. Przy jego boku dostrzegam przywieszony pistolet, a przy pasku rząd
jasnych, drewnianych kijków. Bert otwiera usta, ale w tej właśnie chwili za
nami rozlega się dźwięk łupanego kamienia. Odwracamy się i widzimy, jak jakiś
koleś obcasem buta odłamuje głowę Iriny. Prostuje się i dostrzegam jego twarz.
To ten koleś z pubu!
- Te, Bert, może byś tak łaskawie
pomógł, co? O, cześć, złotko!- mówi ten i posyła mi swój najlepszy uśmiech.
Macham do niego bez przekonania ręką i krzyżuję ręce na piersi.
- Słucham.- zwracam się do mojego
przyjaciela.
Tym razem nikt nam nie przerywa.
Przetrawienie tego, co usłyszałam,
zajęło mi kolejny tydzień, jeśli nie więcej. Potwierdziły się moje
przypuszczenia. Tak, Irina rzeczywiście była wampirem, jakkolwiek niedorzecznie
to brzmi, nawet teraz gdy w końcu w to uwierzyłam. Tak jak wyjaśnił to Bert
była tym złym rodzajem legendarnych, nieśmiertelnych krwiopijców. Gdy spytałam
się, kim lub w tym wypadku czym jest, Bert, odpowiedział mi dumnie, że jest
stuprocentowym śmiertelnikiem. W odróżnieniu od Augusta, który jest niestety
wampirem, tyle że dobrym. To by wyjaśniało krwisty drink podczas naszego
spotkania.
Irina szukała osoby, która pomogłaby jej
złamać szyfr do ostatniego pudełka. Zabawiła się w seryjnego mordercę, żeby
znaleźć odpowiedniego kandydata, który nie myśli jak reszta. Szukała długo i w
końcu natknęła się na mnie. Wtedy stwierdziła, że zagra ze mną dodatkowo i
jeżeli podołam testowi, wybierze mnie. Nie szło mi jednak za dobrze. Żeby mnie
zmotywować, co do ciągu liczb podpowiedziała mi, że to nie może być nic
trudnego. Ale ja wciąż nie mogłam tego rozszyfrować… Irina zaczęła się
niecierpliwić, więc zahipnotyzowała mojego brata, żeby zabił Luizę pod drzwiami
naszego mieszkania. Bert w tym czasie dostał zlecenie, aby powstrzymać
wampirzycę. Wiedział, że coś się święci, więc ostrzegł Luizę, która jako jedyna
z mojego otoczenia nie miała bezpośrednich informacji o śledztwie, więc wiedziała
jedynie o grupie nazwanej Wisielcami. Ta, już w agonii, przypomniała sobie, że on
wie coś więcej i dlatego, także jako wskazówkę dla mnie lub dla Ernesta,
napisała imię Berta na posadzce. W tym samym czasie August, postanowił na
własną rękę podpowiedzieć mi odnośnie Sherlocka, ponieważ widział, jak Irina
wysyła mi książkę z ostatnią linijką szyfru i wiadomością. Ta przy okazji
podpowiedziała mi kolejny raz odnośnie swojej osoby tytułem pozycji. A moja
matka? Cóż, okazało się, że już dawno szpiegowała Irinę i doskonale widziała,
czym dziewczyna jest. Planowała wtajemniczyć mnie, gdy tylko skończę
odpowiednie studia, ale ja wybrałam inną drogę. Obserwowała wampirzycę, gdy ta postanowiła
włączyć mnie do swojego planu. Matka nie chciała dłużej czekać, szczególnie, że
Irina domyśliła się, że ktoś śledzi każdy jej ruch. Zadzwoniła do mnie. To była
ostatnia rzecz, jaką zrobiła w życiu. Została zamordowana. Ojciec nie jest
wtajemniczony w całą paranormalną sprawę. Oficjalnie moja matka popełniła
samobójstwo. August natomiast ocucił Ernesta. Jak się okazało, mój brat, nie
pamięta niczego co działo się po pierwszym tygodniu naszej pracy przy
śledztwie. Wampirzyca musiała więc od dawna go kontrolować. A ja niczego nie
zauważyłam…
Co jest w zamkniętym pudełku? Według
Berta znajdują się tam oczy pierwszego wampira. Według legendy pierwszy z
wampirzego rodu znudził się w końcu życiem i kazał poćwiartować się na malutkie
kawałki. Potem zamknąć w zapieczętowanych skrzynkach i poukrywać po całym
doczesnym świecie. W takiej rozproszonej formie pierwszy krwiopijca miał przeczekać
parę nudnych wieków, aż ktoś odpowiedni zbierze całe jego ciało i rozszyfruje
zamknięcia. Stworzony na nowo ze swoich części postanowił odkryć któregoś dnia
zupełnie nieznany sobie świat pełen dziwów i niewiarygodnych przeżyć. To
właśnie było celem Iriny- wskrzeszenie legendarnego potwora. Otworzyła
wszystkie skrzynki, ale pozostała jej tylko ta jedna, z którą nie potrafiła
sobie poradzić. Gdy spytałam Berta, co stałoby się, gdyby pierwszy wampir
odrodził się, ten przybrał mroczny wyraz twarzy i rzekł:
- Stałby się plagą tego świata i nikt
nie miałby na tyle siły, by go powstrzymać. -Sądzę, że takie wyjaśnienie
niebezpieczeństwa w zupełności wystarczy.
Wciąż nie wiem tak do końca, kim jest
mój przyjaciel. Ale nie przeszkadza mi to w żaden sposób. Od tego wydarzenia
minęło pół roku. Ataki już się więcej nie powtórzyły, bo morderca sam padł
ofiarą zabójstwa. Skamieniałe szczątki Iriny spoczywają bezpiecznie w miejscu,
w którym nikt ich nigdy nie znajdzie.
Ja sama nie mam teraz za wiele czasu.
Wykłady. Kolejne sesje. Kupa roboty z tym studiowaniem! Podjęłam decyzję, że
jednak pójdę na studia. Po pierwsze w hołdzie mojej zmarłej mamie, która
poświęciła się, żeby mi pomóc, a po drugie dlatego, że Bert obiecał mi, że gdy
uzyskam tytuł magistra na wydziale kryminalistyki, zostanę wtajemniczona w jego
mroczny zawód. Więc kto wie, może zamiast siedzenia w nudnym biurze przy stosie
papierzysk, będę kiedyś łapała wampiry?
*
X
|
1
|
2
|
3
|
4
|
5
|
1
|
A
|
B
|
C
|
D
|
E
|
2
|
F
|
G
|
H
|
I
|
J
|
3
|
K
|
L
|
Ł
|
M
|
N
|
4
|
O
|
Ó
|
P
|
R
|
S
|
5
|
T
|
U
|
W
|
Y
|
Z
|
Subskrybuj:
Posty (Atom)