Dopisek: Czytaj słuchając Imagine Dragons – Warriors
Robby Mackay zamrugał kilkakrotnie powiekami,
przesuwając dłonią po brodzie. Odsunął aparat od ucha odkładając komórkę na
etażerkę. Zamyśliwszy się, zerknął kątem oka na elektroniczny zegarek wyświetlający
godzinę drugą nad ranem.
Westchnął, przecierając wierzchem dłoni
zaspane oczy, następnie chwycił z pobliskiego fotela białą koszulę oraz ciemne
bojówki. Ubrawszy się w przygotowany strój, zdjął z drewnianego wieszaka
skórzaną kurtkę i kaburę z pistoletem, zaś do tylnej kieszeni spodni wcisnął
dowód osobisty oraz odznakę policyjną.
Nim opuścił pokój hotelowy, który już od
dłuższego czasu pełnił funkcję jego mieszkania, rozejrzał się szybko po
pomieszczeniu. Chociaż nie miał pojęcia dlaczego to robi, czyn ten dał mu
uczucie podświadomego bezpieczeństwa. Prychnął nagle, kręcąc głową na boki.
- Brak snu nie popłaca Robby.
Popadasz w paranoję – mruknął sam do siebie, zamykając drzwi kartą
elektroniczną.
Sprawnym krokiem dotarł do hotelowej windy
wzywając ją okrągłym guzikiem. Już po chwili znalazł się w środku, wciskając
prostokątny przycisk z napisem „GARAŻ”. Wpatrując się w migające cyfry na
panelu, zastanawiał się nad tajemniczym telefonem od szefa. Rasthberry nie
wyjawił mu konkretnych informacji, poza dokładnym adresem miejsca gdzie się
znajdował. Dla Robby’ego fakt ten był bardzo podejrzany.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwieranej windy
i chłodny powiew nocnego powietrza. Zagryzł w charakterystycznym dla siebie
sposobie dolną wargę, wyszukując w kieszeni spodni kluczy od samochodu.
Naciągając kaptur na głowę, ruszył w stronę
błękitnego Camaro, którego lakier połyskiwał nawet w nikłym świetle garażowych
lamp.
Odprężając się przy dźwiękach
wysokich basów, ruszył z piskiem opon i już po chwili pędził oświetlonymi
ulicami Wall Street.
Zatrzymał się dopiero na jednym z parkingów co
to za dnia świecą pustkami, zaś nocą wypełniają się po brzegi. Tak też było i
dziś. Zatrzasnąwszy drzwiczki auta ruszył szybkim marszem przed siebie,
wysyłając w między czasie wiadomość do szefa, że jest już niedaleko.
Zobojętniały wyminął dwóch facetów
szeptających sobie coś do ucha i niemal niezauważony skręcił w krętą uliczkę.
Z impetem wpadł na rosłego mężczyznę, który
posłał mu mordercze spojrzenie.
- Przepraszam – mruknął,
próbując dostrzec w tłumie swoją ekipę. Jego wzrok mknął po przerażonych
twarzach ludzi, w końcu zatrzymując się na sylwetce Arthura – prezentera
miejscowego kanału. Przybliżył się nieco, próbując dosłyszeć słów mężczyzny.
- Z godziny pierwszej na drugą,
dwoje młodych ludzi znalazło martwą kobietę na tyłach miejscowego lokalu.
Dwudziestolatka ma poderżnięte gardło oraz liczne rany cięte. Jak donosi
policja, mógł być to gwałt, a nawet porachunki miejskich gangów. Po prawie
pięćdziesięciu latach Manhattan powraca na listę najniebezpieczniejszych
dzielnic Nowego Jorku. Czy mieszkańcy mogą spać spokojnie? Dla Manhattan NYC,
Arthur Smile.
Trzydziestolatek oddalił się wraz z ekipą na
kilka metrów, dzięki czemu Robby ujrzał Rasthberry’ego oraz jego ludzi. Dostrzegając
zniecierpliwiony wyraz twarzy szefa, Mackay przepchnął się przez grupkę
mieszkańców, zarzucając na plecy kaburę.
- Mackay! Nareszcie! –
warknął Rasthberry, ciągnąc Robby’ego w stronę miejsca zbrodni.
Już po kilku krokach policjant ujrzał młodą kobietę,
której ciało „zdobiły” krwawe nacięcia. Jego żołądek wykonał fikołka, jednak
lata praktyki pozwoliły mu zignorować mdłości i podejść profesjonalnie do
trudności zadania.
- Wiadomo kim jest
dziewczyna? – zapytał, naciągając na dłonie białe, gumowe rękawiczki. Następnie
przykucnął przy trupie, odgarniając jasne włosy na bok.
- Karen Dailey. Z zeznań
świadków wiadomo nam tyle, że przyjechała na Manhattan w odwiedziny do ciotki.
Podobno… - przerwał, kiedy z ust Robby’ego wyrwał się jęk zaskoczenia. Podszedł
szybko do młodzieńca, rzucając w jego stronę pytające spojrzenie.
- Widzisz te dwa małe wkłucia
tuż pod szczęką? Mam wątpliwości co do tego, aby napastnik wykonał je nożem. Zobacz.
Nawet te cięcia wyglądają tak, jakby komuś bardzo zależało na ukryciu śladów. I
brak krwi wokół ofiary – mruknął, powoli podnosząc się z klęczek. Otrzepał z
kurzu czarne bojówki i rozejrzał się dokładnie. Powoli ludzie zaczęli się
rozchodzić i zostali tu niemal sami, nie licząc rozmawiającego Arthura z
przypadkowym przechodniem.
Nagle dostrzegł minimalny ruch drzwi
prowadzących na zaplecze lokalu. Robby szturchnął łokciem Rasthberry’ego,
gestem dłoni przywołując do siebie resztę ekipy.
- Tam ktoś jest – szepnął,
wyjmując z kabury automatyczny pistolet.
Powoli ruszyli w dół po schodach. Korytarz był
ciemny, ale nie odważyli się wyciągnąć latarek.
Robby wskazał przed siebie,
przykładając palec do ust. Powoli schylił się ku dołowi, wyciągając pistolet
przed twarz. Zdawało mu się, że coś usłyszał.
Rasthberry chwycił go za ramię i ruchem głowy
wskazał uchylone drzwi. Stąpając na palcach przeszli ostatnie metry korytarza,
przypierając plecami do chłodnej ściany. Krew szumiała Robby’emu w uszach.
Wziął szybki wdech na uspokojenie, stając w niewielkim rozkroku.
Na znak Wanga wszyscy, jak jeden mąż, wpadli
do oświetlonej sali, w której znajdowały się dwie osoby. Kobieta i mężczyzna.
- Ręce w górę! – ryknął
Rasthberry, otaczając wraz z pozostałymi podejrzanych.
Pomieszczenie wypełnił dziki śmiech mężczyzny,
a odwrócona plecami kobieta, w końcu ukazała swoją twarz.
Robby jęknął głośno, wypuszczając z dłoni
pistolet.
- Janette? – szepnął z
zaszklonymi oczami, widząc przed sobą zmarłą przed trzy laty siostrę. Kolana
ugięły się pod nim, a serce zabiło trzy razy szybciej.
- Już nie – warknęła,
ukazując rząd lśniących i ostrych zębów.
Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w
dziewczynę, której tęczówki przybrały kolor szkarłatu. Podobnie jak i jej
kompana.
Robby został gwałtownie odepchnięty na bok
przez Wanga, a po chwili po pomieszczeniu roznosił się echem odgłos
wypuszczanych pocisków, które szybko przeszywały ciała potworów, Te jednak
niczym nie zrażone powoli, z dzikimi uśmiechami na twarzach, zbliżały się do przerażonych
policjantów.
Serce MacKay’a omal nie wyrwało się z piersi,
kiedy Janette jednym susem dopadła do Wanga, wbijając swoje zęby w tętnice
mężczyzny. Krzyk funkcjonariusza wywołał okropne dreszcze na ciele Robby’ego,
który gwałtownie poderwał się z ziemi.
Zauważywszy, że kule wyrzucane z zawrotną
szybkością nie osłabiają potworów, chwycił leżący tuz obok niego kij szczotki,
przełamując go na pół.
Wziął szybki rozmach, wypuszczając
prowizoryczna broń z uścisku. Odłamek drewna ze świstem przeszył powietrze,
utkwiwszy w prawej łydce wampira.
Potwór wydał z siebie okropny pisk, opadając
bezwiednie na kolana. Janette natychmiast zareagowała, rzucając się z dzikim
warkotem w stronę Robby’ego.
Ten jednak przewidziawszy jej ruch, w
ostatniej chwili wyciągnął przed siebie kawałek ułamanego kija, który niczym w
zwolnionym tempie utkwił w piersi wampirzycy, która była o krok od uśmiercenia
brata.
Głuchy jęk opuścił usta kobiety. Ciało powoli
osunęło się na kolana Robby’ego. Mackay sparaliżowany strachem wpatrywał się w
Janette, której skóra stawała się przeraźliwie szara i sucha. Po chwili pokryła
się również czarnymi, grubymi żyłami.
Robby zaszlochał, zrzucając z siebie martwe
ciało. Jak przez mgłę dostrzegł uciekającego przez okno potwora oraz biegnących
w jego stronę funkcjonariuszy. Ujrzawszy zmartwione miny przetrwałych, podniósł
się szybko z ziemi, ocierając dłonią łzę spływającą po policzku.
Kątem oka odnalazł wyssane ciała Wanga i
Mathewa. Zacisnął palce na medaliku podnosząc wzrok na wycieńczonego Rasthberry’ego.
- Dla świata, to tylko groźne
ataki zwierząt – mruknął ponuro, chwytając w dłonie kawałek drewna. Obracał je
chwilę w dłoni, poruszając w końcu ustami.
- My wiemy, że to wampiry.
Dlatego od dzisiaj zajmiemy się unicestwianiem tych potworów – warknął z
groźnym błyskiem w oczach, ciskając przed siebie drewniany kołek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz