sobota, 20 czerwca 2015

My happiness built on the misfortunes of others

- Kochanie wychodzę! - krzyknęłam na cały dom, nakładając na nogi trampki.
- Nie musisz tak głośno, przecież wiesz, że i tak cię usłyszę. - powiedział mój narzeczony, materializując się przy mnie i tuląc do swej piersi.
            Nigdy nie pomyślałabym, że tak wielkie szczęście, może mnie spotkać przez krzywdę innego człowieka. Mam kochającego mnie mężczyznę, piękny domek z ogródkiem, z dala od miejskiego zgiełku i obietnice wiecznego życia. 

Dwa miesiące wcześniej.

            Szłam jedną z głównych ulic Nowego Jorku, śpiesząc do swojego biura w wieżowcu popularnego The New York Times’a. Od dwóch lat byłam zastępcą głównej dziennikarki Amandy Sprout, czyli ogólnie umawiałam ją na spotkania, robiłam kawę, gdy mnie oto poprosiła, poprawiałam za nią artykuły itp. To miał być kolejny, zawalony robotą dzień, jak zwykle uśmiechnęłam się do przystojnego, dwudziestotrzyletniego, blondwłosego chłopaka, który zajmował swoje miejsce za ladą i robił za informację. W drodze do odpowiedniego gabinetu, witałam się z wszystkimi pracownikami, a musicie mi wierzyć na słowo, że było ich sporo. Otwierając dobrze mi znane drzwi, przygotowana byłam na to, że moja przełożona będzie już na miejscu i jak zwykle zruga mnie za późne przyjście, choć przyszłam na ustaloną przed weekendem godzinę, lecz zastałam puste pomieszczenie. Ze wstępującym na twarz triumfalnym uśmieszkiem, podeszłam do swojego biurka, po czym rozpakowawszy się, usiadłam spokojnie na wygodnym, obrotowym krześle i czekałam.  Kilka minut później do gabinetu wparowała sekretarka prezesa z grobową miną, co nigdy nie wróżyło nic dobrego.
-Pan Smith prosi do swojego gabinetu.-powiedziała, po czym odwróciła się i poszła.  Wiedząc, że z tym człowiekiem nie ma żartów, poderwałam się z siedzenia, zamknęłam drzwi Sali i ruszyłam do windy, by pojechać na najwyższe piętro wieżowca. Będąc już na miejscu, odetchnęłam głęboko, po czym zapukałam do drzwi i weszłam, gdy usłyszałam stłumione przez drewno „proszę”.
- Wzywał mnie pan, panie prezesie.
- Siądź  Alice, to będzie dłuższa rozmowa. - rzekł mężczyzna, spoglądając w papiery leżące na biurku.
- Czy to ma jakiś związek z nieobecnością mojej przełożonej?
- Tak, ale po kolei. Wiesz, że pani Sprout dostała ostatnio nową sprawę do opisania?
- Oczywiście, miałam ciągły wgląd w jej notatki, podobno jest to grubsza sprawa.
- Dokładnie. Amanda miała w sobotę pokręcić się na miejscu zdarzenia, ale dziś w nocy zadzwonił do mnie jej mąż, by przekazać, że miała wypadek i nie przeżyła tego. Jej obrażenia były podobno bardzo podobne do tych u poprzedniej ofiary. Policja sądzi, że to ataki zwierzęcia, ale gdyby tak było to po co atakowałoby ono także naszą dziennikarkę?
- Podejrzewa pan, że to sprawka człowieka?
- Sądzę, że policja nie mówi całej prawdy albo tylko częściową. Dlatego chcę to sprawdzić i tu wkracza pani. Mam pewne znajomości wśród płatnych strażników, pozwoliłem sobie jednego z nich zatrudnić, by chronił panią podczas pani pracy. Zbadasz tę sprawę, krok po kroczku, aż do wyjaśnienia, a notatki będziesz wysyłać mi co tydzień z nowego konta mailowego. Co pani na to? - zapytał, opierając podbródek na łokciach i pochylając się do przodu.
- Myślę, że warto spróbować i podejmę się tego zadania.-odpowiedziałam spokojnie, chodź w środku czułam lęk i podekscytowanie.
- Wspaniale! - ucieszył się, po czym złapał za telefon i wykręcił numer - Niech wejdzie. - rzucił szybko do osoby po drugiej stronie, po czym rozłączył się i spojrzał s powrotem na mnie.
- A co z moją dotychczasową pracą?
- Teraz twoim zadaniem jest rozwiązanie zagadki, wszystko inne zostanie przekazane odpowiednim osobą. - powiedział i nagle dało się słyszeć pukanie - Proszę! O, a oto i jest! Alice Cello, poznaj proszę Adriana Iwanienko, człowieka, który będzie cię od dziś chronił, aż do zakończenia sprawy. Liczę, że ma pani jeszcze jedną sypialnię w swoim mieszkaniu.
            Spojrzałam na mężczyznę, który mógł mieć góra trzydzieści lat, chodź wyglądał na około 27. Miał pięknie wyrzeźbione ciało, czarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie i niebieskie oczy. Ubrany w czarne spodnie, koszulkę z rękawem ¾ w tym samym kolorze oraz buty wyglądające na ciężkie. Nie powiem, że był przystojny, bo byłoby to niedopowiedzenie, facet przypominał mi grecki posąg bóstwa.
- Na pewno jakaś się znajdzie. Mam zacząć dochodzenie już dziś?
- Najlepiej by było, ale równie dobrze możesz od jutra, dziś się lepiej zapoznajcie.
- Z całym szacunkiem panie Smith, ale nie zamierzam spoufalać się z podopieczną, to wbrew moim zasadom. Byłbym za tym, by rozpocząć to co trzeba już teraz. - odezwał się mocnym głosem chłopak, nawet na mnie nie patrząc. Poczułam się w tamtym momencie zraniona, ale nie chciałam tego okazywać, więc się odezwałam.
- W takim wypadku jedziemy, do zobaczenia panie prezesie. - odpowiedziałam, szybko wycofując się z pomieszczenia i ruszyłam do mojego gabinetu po rzeczy. 

*
            Już od dwóch tygodni pracuje, nad sprawom mi wyznaczoną, ale nie mam żadnych rezultatów, oprócz pewności, że ofiar nie zaatakowało zwierzę. Mój dawny kolega ze szkoły pracuje w prosektorium i po wielu prośbach dał mi zdjęcia śladów, które zostawił ten ktoś. Dwie rany na szyi i totalne osuszenie z krwi, to nie jest coś zwykłego, nawet przy wykrwawianiu w ciele człowieka zostaje choć odrobina tej cieczy.
            Zaczynał się trzeci tydzień mojej pracy, miałam znów pokręcić się w miejscach obu zabójstw, na wypadek, gdyby zabójca znów się tam pojawił. Ustaliliśmy z Adrianem, że tym razem on gdzieś się ukryje, by nie przestraszyć sprawcy, a ja sobie na niego poczekam. Ubrałam się w ciemne dżinsy, białą koszulkę i czarny żakiet. Gotowa na wszystko, zjadłam śniadanie i ruszyłam do samochodu razem z ochroniarzem, który jak zwykle nie powiedział nawet zwykłego „dzień dobry”.         
 Na miejscu rozdzieliliśmy się, ja poszłam dokładnie na miejsce, gdzie leżała zamordowana dziewczyna, a on zajął pozycję za najbliższym budynkiem. Stałam tam już od kilku godzin, co chwila drepcząc w miejscu lub przechadzając się po terenie.  Nagle pod wieczór usłyszałam odgłosy szamotaniny, od razu pomyślałam o tym, że Adrian dopadł mordercę, więc wystukałam na komórce numer policji i czekałam aż odbiorą.
- Halo? Policja? Jestem na Rose Avenue 13, ktoś napadł na mojego znajomego, możliwe, że ma to związek z ostatnimi dwoma zabójstwami. Proszę o pomoc... - urwałam szybko, gdyż ktoś zasłonił mi usta ręką. Czułam czyjeś twarde i zimne ciało za swoimi plecami, a uczucie było takie, jakbym oparła się o ścianę. Nagle mężczyzna pochylił głowę nad moim uchem i dotykając wargami płatka mego ucha, szepnął hipnotyzującym głosem.
- Nie trzeba było wchodzić mi w drogę.
          Poczułam jak swoim nosem zjeżdża na moją szyję i zaciąga jej zapachem. Dostałam gęsiej skórki, czując jak dotyka jej ustami, lecz nie zostało po niej śladu, gdy wyczułam ostre niczym igły zęby, które po chwili zatopił w moim ciele. Stałam jak sparaliżowana, podczas gdy mężczyzna spijał krew. Nagle, gdy byłam już na granicy świadomości, poczułam jak nieznajomy mnie puszcza, a raczej ktoś go ode mnie odciąga. Uwolniona z silnych ramion upadłam na ziemię, a ostatnie, co zobaczyłam, zanim pogrążyłam się w ciemności, był wysoki brunet, rzucający się na mojego oprawcę.

*

 Obudziłam się i zastanawiając się, czy jestem już w niebie, usłyszałam śpiew ptaków. Próbowałam otworzyć oczy, a gdy w końcu mi się to udało, oślepiło mnie światło. Po przyzwyczajeniu do jasności, mój wzrok skupił się na czymś zielonym, co po dłuższej obserwacji, okazało się być tęczówkami osoby, która była nade mną nachylona. Zanim zdążyłam dokończyć myśl, już znajdowałam się pod ścianą, z dala od zaskoczonego mężczyzny. W pewnym momencie usłyszałam głośny, wręcz zwierzęcy warkot i przeraziłam się jeszcze bardziej, gdy uświadomiłam sobie, że wydobył on się z moich ust. Nieznajomy widocznie wziął się szybko w garść, gdyż zaczął do mnie pomału podchodzić, z rękoma przed sobą, jakby starał się uspokoić spłoszone zwierzątko.
- Spokojnie, nic ci nie grozi. - odezwał się hipnotyzującym głosem, patrząc mi prosto w oczy i coraz bardziej zbliżając.
- Dlaczego mam ci ufać? I gdzie w ogóle jestem?
- Uratowałem cię przed śmiercią z rąk tamtego gościa i nie porzuciłem w jakimś rowie, tylko zabrałem do mojego domu, czekając aż się obudzisz. To chyba odpowiedni powód do zaufania. - powiedział, kładąc ręce na moich ramionach i spoglądając w moje tęczówki.
- Jak udało mi się tak szybko wstać?
- Mężczyzna, który cię zaatakował był wampirem, nie udało mi się go w porę od ciebie oderwać, przez co wypił większość twojej krwi i ją zainfekował. Jad zazwyczaj działa podobnie do sterydów, jesteś silniejszy, szybszy, wzrok ostrzejszy, ale w przypadku zbyt małej ilości osocza w organizmie, przechodzi on przemianę.
- Jestem wam…wam…wampirem? - zapytałam zszokowana, odsuwając się od niego.
- Spokojnie, nie różnimy się za bardzo od ludzi, więc nie musimy się ukrywać. Co do twojego pragnienia… mam zaprzyjaźnioną dziewczynę, która pomoże nam w jego okiełznaniu. A teraz chodź, musisz się w końcu pożywić. - rzucił, łapiąc mnie pod rękę i prowadząc…gdzieś. Chwilę później weszliśmy do przestronnej kuchni, gdzie z lodówki brunet wyjął czarny termos, który mi podał.
- Do dna świerzynko. - zachęcał mnie, gdy obracałam przedmiot w rękach, przyglądając się nieufnie. W końcu otworzyłam go, po czym pociągnęłam sporego łyka. Płyn rozlewający się po moim gardle, smakował wyśmienicie, aż byłam w szoku, do tego zneutralizował uciążliwe pieczenie i poczułam się jak po energetykach. Szybko dopiłam wszystko do końca i oddałam chłopakowi puste naczynie.
- Jak ty masz w ogóle na imię?
- Castiel Wilden, a ty?
- Alice Cello. To ten wampir zabijał ludzi?
- Mamy wtyki w policji i gdy któryś z nas za bardzo rzuca się w oczy, oni dają nam znać i robimy z nim porządek. Tropiłem go już od tygodnia, ale ciągle znikał, dziś gdy zadzwoniłaś to od razu wyruszyłem i w końcu mamy go z głowy.
- A co z moim towarzyszem?
- Nie przeżył, przykro mi.
            Następnego dnia zaczęliśmy  ćwiczyć opanowywanie mojego pragnienia, niestety gdy tylko Arianna (przyjaciółka Castiel’a) była bliżej, wpadałam w amok i nie pomagały nawet wyrzuty sumienia, które próbował we mnie wzbudzić mężczyzna. W końcu przy którejś z kolei próbie, nie rzuciłam się na dziewczynę, za to zaatakowałam jego usta, które kusiły mnie od dłuższego czasu, równie mocno jak świeża krew. Tego dnia, a raczej nocy, wyznaliśmy sobie wzajemnie uczucia i zostaliśmy parą. Dwa miesiące wystarczyły bym się w nim zakochała i nie wyobrażała już bez niego dalszej egzystencji. Przestałam pracować w gazecie, sprawa z morderstwami została zatuszowana, sprzedałam swoje mieszkanie i wprowadziłam się do ukochanego. A wszystko to dzięki mojej krótkiej zabawie w detektywa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz